sobota, 28 marca 2015

Kremy Bioderma z serii Cicabio


Ostatnio, z powodu nawału zajęć, mam mało wolnego czasu, dlatego pewne posty mogą pojawiać się z opóźnieniem. Dzisiaj chciałabym Wam napisać o kremach z serii Cicabio, które to często ratowały moją skórę z opresji.   


Jakieś dwa lata temu moja cera zbuntowała się po użyciu nowego kremu. Sprawa była na tyle poważna, że potrzebna była interwencja zastrzykami i antybiotykami. Dermatolog polecił mi kremy Bioderma z serii Cicabio — są to kosmetyki sprzedawane w aptekach. Zaryzykowałam, kupiłam i nie żałuję tej decyzji. Kremy te świetnie sprawdzają się w sytuacji, gdy trzeba uspokoić skórę, gdy jakiś kosmetyk uczuli mnie i gdy trzeba natychmiastowo zadziałać, aby przerwać rozprzestrzenianie się reakcji alergicznej. 

Pierwszym moim nabytkiem był krem Cicabio Crème.


Co pisze producent?
Pierwszy preparat regeneracyjny do uszkodzonej i podrażnionej skóry, bez ran sączących się, wspomagający każdy etap gojenia się naskórka.
  •  Optymalizuje przebieg procesu gojenia się ran 
  • Pobudza etap naprawy i dojrzewania komórek 
  • Oczyszcza ranę i zapobiega infekcji 
  • Działa przeciwbólowo i przeciwświądowo 
  • Dzięki specjalnej konsystencji tworzy na powierzchni skóry ochronny film dający efekt „oddychającego opatrunku”, co powoduje zatrzymanie wody w naskórku i właściwe nawilżenie rany  
  • Zabezpiecza przed rozdrapywaniem ran i strupków 
 
Wskazania:
  • Pielęgnacja skóry podrażnionej
  • Rany suche, skaleczenia, otarcia, zadrapania, spierzchnięta i piekąca skóra, pęknięcia, ukąszenia owadów, powierzchowne poparzenia, trudno i wolno gojące się rany (rozdrapywane zmiany potrądzikowe)
  • Po zabiegach dermatologicznych - mikrodermabrazja, peelingi chemiczne np. kwasem glikolowym, zabiegi laserowe, laserowe usuwanie owłosienia, krioterapia, usuwanie znamion

Drugim kremem z tej serii, który kupiłam jest Cicabio Pommade.

Co pisze producent?
Odbudowująco-łagodzący preparat ochronny. 
  • Działa na każdym etapie biologicznego procesu regeneracji skóry 
  • Natychmiastowo łagodzi uczucie dyskomfortu i zmniejsza chęć drapania się 
  • Działa antybakteryjnie 
  • Trwale odtwarza barierę skórną dzięki odżywczej i uszczelniającej naskórek konsystencji 
  • Nawilża
  • Tworzy warstwę ochronną zapewniającą optymalne uczucie komfortu
  • Skóra jest zregenerowana i odzyskuje miękkość
  • Podwyższa próg tolerancji skóry
  • Doskonała tolerancja
  • Bogata konsystencja
  • Nie zawiera środków barwiących: beżowy kolor kremu jest wynikiem zastosowania składników aktywnych
  • Nie tworzy zaskórników 
Wskazania:
 
Pielęgnacja skóry bardzo podrażnionej: zabiegi laserowe, peelingi, fototerapia dynamiczna, wycięcia, biopsje, po zabiegach dermatologicznych na zalecenie lekarza

Uszkodzenia skóry, którym towarzyszy silne wysuszenie: liszaje, pęknięcia, spierzchnięcie, zapalenie skóry na opuszkach palców, pękająca skóra stóp, zapalenie skóry wskutek kontaktu z detergentami

Oparzenia, pęknięcia spojeniowe 

Moja opinia:
Oba kremy mają pojemność 40 ml, za które trzeba zapłacić około 42 zł. Nie jest to mało, ale patrząc na działanie, mogę powiedzieć, że warte są swojej ceny. Oba kremy mają gęstą i dość tłustą konsystencję. Zanim się wchłoną pozostawiają lepką powłokę. Wspaniale regenerują i odbudowują skórę. Po zaaplikowaniu jest ona przyjemna w dotyku, dobrze nawilżona i napięta. Niemal natychmiast mija nieprzyjemne uczucie świądu i suchości. Kilka razy po zastosowaniu kosmetyków, które zaczęły mnie uczulać, kremy te uratowały moją twarz. Mają one wpływ na niedoskonałości w postaci wyprysków — przy regularnym stosowaniu zaleczyły te, które były i znacznie zredukowały ilość nowo powstających. Jedynym mankamentem jest opakowanie. O ile na początku stosowania nie ma problemu z wyciśnięciem odpowiedniej ilości kremu, o tyle na ukończeniu opakowania jest to nie lada sztuka. Producent zadbał o polskojęzycznego klienta. Kartonik, w którym zapakowana jest tubka kremu posiada wszelkie informacje w języku polskim. Najlepiej go zachować, bo na tubce informacje te są zapisane w języku francuskim. 
  
Kremy Bioderma z serii Cicabio są moimi faworytami przede wszystkim w pielęgnacji cery. Obecnie, gdy moja twarz została zaleczona stosuję różne kosmetyki, jednak zawsze wracam do kremów Biodermy. 


 
 

 

środa, 25 marca 2015

Carla Montero "Wiedeńska gra"


Z okładki:
"Hiszpania, rok 1913. Młoda szlachcianka Isabel przeżywa wielki dramat: nie tylko straciła rodziców, ale też na chwilę przed ślubem zostaje porzucona przez narzeczonego. Na szczęście pomocną dłoń wyciąga do niej ciotka, austriacka arystokratka blisko związana z cesarskim dworem Franciszka Józefa.
Podróży Isabel do Austrii towarzyszą dziwne i niepokojące zdarzenia, a w pozornie spokojnym Wiedniu coraz wyraźniej czuć narastające napięcie. W powietrzu wisi wojna, której starają się zapobiec prowadzący zakulisowe rozmowy dyplomaci, podczas gdy spotykająca się potajemnie orientalna sekta dąży do jej rozpętania za wszelką cenę.

Piękna Hiszpanka wbrew swoim zamiarom rozbudza namiętność kolejnych mężczyzn. Okazuje się, że żadna z osób, z którymi się styka, nie jest tym, za kogo się podaje. Stopniowo dziewczyna staje się elementem twardej męskiej gry, prowadzonej przez agencje wywiadowcze różnych krajów.

"Wiedeńska gra" to dynamiczna powieść szpiegowska w eleganckim klimacie schyłku Austro-Węgier, pełna namiętności i egzotyki, niespodziewanych zwrotów akcji oraz trudnych życiowych wyborów. Wartka, fantastyczna lektura."

Carla Montero to hiszpańska pisarka. Jakiś czas temu głośno było o jej powieści "Szmaragdowa Tablica". Książka ta czeka sobie spokojnie w kolejce do przeczytania. Gdy dostałam drugą, a w zasadzie pierwszą, bo debiutancką powieść tejże autorki "Wiedeńska gra", musiałam, przez duże "M", wygospodarować czas, żeby usiąść wygodnie w fotelu z filiżanką kawy i książką w dłoni, aby ją pochłonąć. Nie ukrywam, że bodźcem do tego był ukochany Wiedeń w tytule.

Rok 1913. W świecie daje się czuć napięcie związane ze zbliżającymi się działaniami wojennymi. Arystokracja, to warstwa społeczna, która wkrótce musi zejść ze sceny politycznej. Idealnym odzwierciedleniem tej sytuacji jest Wiedeń, miasto, które trwa pomiędzy tym, co stare, a tym, co nowe.

Właśnie w tym czasie historycznych przemian Carla Montero umieściła akcję swojej powieści. Najpierw poznajemy księżną Aleksandrę i Isabel, które jadą do Brunstriechu, posiadłości tej pierwszej, aby w otoczeniu rodziny i znajomych spędzić święta Bożego Narodzenia. W posiadłości poznajemy szereg postaci, które niekoniecznie są tymi, za kogo się podają. Zresztą swoją tajemnicę skrywają też Isabel oraz synowie księżnej. Przypadkiem, a może i nie, dziewczyna odkrywa nocne spotkania tajemniczego zgromadzenia, które za miejsce swoich posiedzeń obrało sobie podziemia posiadłości. Beztroską zabawę świąteczną zakłócają morderstwa oraz ewidentne oznaki ich tuszowania. Jakie tajemnice skrywa w sobie zamek? Kim tak naprawdę są bohaterowie? Dlaczego Isabel znalazła się w tym miejscu?

Powieść biegnie dwutorowo. Mamy dwóch narratorów: Isabel i Karela, którzy piszą dzienniki do Ukochanego i Brata w jednej osobie. Oboje, poza przelewaniem na papier swoich uczuć, opisują bieżące wydarzenia. Jesteśmy świadkiem tego, jak o tym samym piszą różne osoby, jak pewne wydarzenia wpłynęły na ich postępowanie. Carla Montero dużo miejsca poświęciła kulturze hinduskiej, a szczególnie kultowi bogini Kali. Samo zakończenie jest niezwykle zaskakujące.

Okładka przyciąga wzrok: piękna Hiszpanka, a w tle zdjęcie Wiednia. Na wewnętrznych stronach okładki również znajdują się piękne fotografie starej stolicy Austrii. Mnie osobiście rozczarował brak tytułowego miasta w powieści. Te krótkie opisy, które dostałam, niestety nie zaspokoiły mojego apetytu. Mimo wszystko uważam, że "Wiedeńska gra" to bardzo udany debiut tej hiszpańskiej pisarki. 


Kategoria: Literatura współczesna   
Liczba stron: 384
Format: 135 x 215
ISBN: 9788378184713

niedziela, 22 marca 2015

Katherine Boo "Zawsze piękne. Życie, śmierć i nadzieja w slumsach Bombaju"


Z okładki:
"Laureatka Pulitzera! Książka nagrodzona National Book Award 2012.

Witajcie w Annawadi, najbardziej rynsztokowej dzielnicy biedy Bombaju. Tutaj, na zachodnich obrzeżach finansowej stolicy Indii, obok nowoczesnego lotniska, żyje trzy tysiące osób ściśniętych w trzystu trzydziestu pięciu chatach lub na ich dachach. Od świata bogatych oddziela je tylko mur, kłujący w oczy reklamą „zawsze pięknych” włoskich kafli podłogowych.

Annawadi to całe życie Abdula, Aszy, Mandżu, Kalu i wielu innych bohaterów przejmującej książki Katherine Boo, którzy zgodzili się opowiedzieć jej o swojej codzienności, lękach, radościach i marzeniach. To świat małoletnich śmieciarzy, złodziei, ale i kobiet, które próbują wybić się na niezależność albo po prostu starają się wiązać koniec z końcem. Nikt nigdy wcześniej nie oddał im głosu, nikt nie pokazał z bliska ich codziennych zmagań. Katherine Boo spędziła z nimi trzy lata."

Boo Katherine to dziennikarka i pisarka, pisząca przede wszystkim o biednych i pokrzywdzonych ludziach w Ameryce i Indiach. W 2012 r. ukazała się jej pierwsza książka "Zawsze piękne. Życie, śmierć i nadzieja w slumsach Bombaju". Katherine Boo spędziła trzy lata w slumsach stolicy Indii, obserwując życie drobnych złodziei, nieletnich śmieciarzy i kobiet. To, co zobaczyła przelała na papier. Swoich czytelników przeniosła do "prawdziwych", biednych Indii, które nie mają nic wspólnego z egzotyką i filmami Bollywood.
 
Bohaterowie, mieszkańcy slumsów, tak jak i my, mają swoje marzenia i pragnienia. Miejsce, w którym mieszkają, kultura, w której się wychowują i praca, którą podejmują niejednokrotnie przekreślają dążenie do lepszego życia. Poznajemy bohaterów, którzy giną, bo potrzeba "zmarłych", jak również takich, którzy ze względu na ciężki los podejmują udane próby samobójcze. Razem z bohaterami jesteśmy świadkami korupcji, która dotyka każdego obywatela. Załatwienie nawet najdrobniejszej sprawy związane jest z opłaceniem całego łańcuszka ludzi. Biedacy zajmują się przede wszystkim zbieraniem śmieci. Nie jest to praca łatwa ani przyjemna. Śmieciarze często chorują, mają owrzodzone ręce. Innym, poważnym problemem, z którym borykają się mieszkańcy tej części świata jest duża zachorowalność na AIDS. Pani Boo opisuje również tradycje, przesądy i zwyczaje mieszkańców Indii.
 
Dla kontrastu w "Zawsze piękne..." ukazany jest też bogaty Bombaj. Na jego obraz składają się lotnisko, hotele dla turystów, samochody. Niby dwa oddzielne światy, ale jednak ściśle ze sobą powiązane. W momencie, w którym hotel opanowali terroryści, mieszkańcy slumsów zdali sobie sprawę, że nadchodzą ciężkie czasy. Kryzys w Ameryce i spadek zainteresowania Bombajem przez zagranicznych turystów oznaczają mniejszy napływ ludności, mniej śmieci, a co za tym idzie mniejszy zarobek.
 
"Zawsze piękne..." to książka, której nie można "połknąć" w jeden wieczór. Trzeba ją czytać powoli, aby ogarnąć ogrom nieszczęścia ludzkiego, które zapisane jest na każdej stronie. Powinno się ją przeczytać, aby zobaczyć, jak w XXI wieku żyją — chociaż właściwsze byłoby tu słowo "egzystują" — ludzie.

Kategoria: literatura piękna
Liczba stron: 344
Format: 144 x 205 
ISBN: 978-83-240-2332-5 
 

czwartek, 19 marca 2015

Gunilla Fagerholm "Niebieskie oczy, czarny ląd"



Z okładki: 
"Szukając raju, możesz trafić do prawdziwego piekła!
Przeprowadzka z zimnej Szwecji do skąpanej w słońcu Kenii była marzeniem Gunilli i jej męża. Sprzedali wszystko, rzucili świetnie prosperującą firmę i wyjechali do Afryki. Farma, własny hotel, egzotyka, wydawało się, że budują raj na Ziemi! Niestety, rzeczywistość szybko przerodziła się w prawdziwe piekło: przemoc, bieda, choroby i korupcja... Czy tytułowi niebieskoocy sprostali wyzwaniom, jakie postawił przed nimi czarny ląd?"

Opowiem Wam dzisiaj o książce, która bardzo mnie rozczarowała i której nie polecam. Sięgnęłam po nią, jak to zazwyczaj bywa, zachęcona opisem, jednak zachwyt mój szybko się ulotnił.

Autorka, a jednocześnie narratorka wraz z mężem postanawiają zamknąć swoje dotychczasowe życie w Szwecji i rozpocząć nowe w Kenii. Pełni dobrych intencji dopełniają formalności i zaczynają budować swój dom na Czarnym Lądzie. Niestety, mentalność europejska jest całkowicie odmienna od afrykańskiej. Okazuje się, że wszechobecna jest korupcja, że nikomu nie można ufać. Pomimo tego, że budują hotel, dają pracę ludziom, pokazują im, jak usprawnić wykonywanie niektórych czynności, pomagają w zbiórkach pieniędzy, realizują wiele ciekawych projektów, nie są mile widzianymi sąsiadami. Okradają ich pracownicy, a z upływem lat czują się coraz bardziej zagrożeni. W końcu zmuszeni są opuścić Afrykę i ponownie zacząć życie w Europie.

Gunilla spisując swoje wspomnienia wielokrotnie się powtarza. W kółko czytamy o tym, co jedli, kto spędzał noc w hotelu i co dla niego ugotowali. Często podkreśla też, że razem z mężem byli łatwowierni i notorycznie dawali się okradać pracownikom. Czytając książkę miałam wrażenie, że autorka ma za złe tubylcom to, że nie postępują jak Europejczycy. Zapomina chyba przy tym, że to ona z mężem przyjechała do Afryki i że to ona zamieszkała na obcym kontynencie. Ponadto małżeństwo ciągle coś planuje, a rzeczywistość te plany krzyżuje. W powieści w magiczny sposób — na zasadzie "ni z gruszki, ni z pietruszki" — pojawiają się i znikają nowe postacie. W fabule panuje chaos, a styl pisarski równa się zeru.

W książce brakuje mi egzotycznego klimatu. Szczerze powiedziawszy, sięgając po "Niebieskie oczy, czarny ląd" miałam ochotę przenieść się w ten odległy zakątek ziemi. Chciałam poczuć zapach lasu tropikalnego, zobaczyć faunę i florę, spocić się w porze suchej i ochłodzić w deszczowej. Jednak nie było mi to dane, a szkoda.

Podsumowując, mogę napisać, że doświadczenie z kilku lat spędzonych w Afryce mogło zaowocować wspaniałą opowieścią, od której nie można byłoby się oderwać. Szkoda tylko, że nie zostało ono w ciekawy sposób przelane na papier. 

Ja tę książkę zmęczyłam i na pewno nie polecam jej osobom, które chciałyby poczuć i zobaczyć oczyma wyobraźni Afrykę, bo mocno się rozczarują. 

Kategoria: Biografie, wspomnienia, listy    
Liczba stron: 384
Format: 14,3 x 20,5 cm
ISBN: 978-83-61171-37-9

środa, 18 marca 2015

Antyperspirant Garnier NEO


Witajcie w kolejnym poście kosmetycznym. Jakiś czas temu zgłosiłam się do testowania nowego antyperspirantu Garniera. Nabór testerek ogłosił portal ofemin. Udało się — zostałam zakwalifikowana i mogłam przetestować nowy, a zarazem innowacyjny antyperspirant. Dla testerek zostały przeznaczone cztery linie zapachowe:
  • Fruity Flower - zmysłowy kwiatowy zapach z nutką aromatów owocowych
  • Fresh Blossom - o delikatnym zapachu świeżych kwiatów
  • Soft Cotton - lekki zapach o bawełnianej świeżości
  • Shower Clean - orzeźwiający z lekką nutką cytrusów
Ja dostałam zapach Fruity Flower

Co pisze producent?
 Antyperspirant nowej generacji Garniera:
  • intensywna ochrona 48 h
  • regeneracja i miękkość skóry
  • niewidoczny na skórze i ubraniach
Zapach: Zmysłowy, kwiatowy zapach ze świeżą nutą owocową.
Jak stosować: Delikatnie wyciśnij niewielką ilość produktu. Użyłaś odpowiednią ilość produktu, jeżeli krem natychmiast wchłonął się do sucha.

Moja opinia:
Produkt schowany jest w bardzo ciekawej poręcznej tubce o pojemności 40 ml, takiej, która kojarzy się z opakowaniem kremu. Zresztą występuje on w formie suchego kremu.


Jego aplikacja jest łatwa, a szybkość wchłaniania się produktu sprawia, że nie odczuwamy dyskomfortu w postaci mokrych, lepkich pach i brzydkich śladów na ubraniach. Chroni długo, jednak 48 godzin to lekka przesada.


Bardzo dobrze sprawdzi się u osób, które prowadzą dosyć statyczny tryb życia. Ja ćwiczę niezbyt intensywnie, co drugi dzień — w tym przypadku antyperspirant nie chroni przed poceniem, chociaż jest ono mniej intensywne. W dni wolne od treningu nie miałam problemu z utrzymaniem suchej skóry pod pachami. Dla mnie duże znaczenie ma też ochrona podczas słonecznych dni, a teraz nie jest możliwe przeprowadzenie testu w takich warunkach. Jeśli jednak okaże się, że antyperspirant latem zda egzamin jestem skłonna napisać, że jest to bardzo dobry produkt w swojej kategorii. W 100% zgadzam się z producentem, co do zapachu — jest on faktycznie delikatny i przyjemny.  Ma szansę stać się jednym z moich ulubionych antyperspirantów.



wtorek, 17 marca 2015

Shiny Box


Witajcie!
Tak jak obiecałam wczoraj, przychodzę do Was z marcowym pudełeczkiem ShinyBox. Tej edycji przyświeca hasło: "Girl on Fire". Jak zwykle otwarciu pudełka towarzyszy ekscytacja, bo tak naprawdę do ostatniej chwili nie wiadomo, co się w nim znajdzie. Box jest bardzo dobrze zabezpieczony. 


Po zdjęciu wieczka czeka nas jeszcze jedna przeszkoda w formie foliowej czy też papierowej osłonki i naszym oczom ukazuje się taki oto widok:



Pięć kosmetyków z sześciu to produkty pełnowymiarowe. Poniżej opiszę pokrótce, co znajduje się w tym pudełku. 

1. Mokosh — Glinka Biała Kaolin 200 ml


Jest to produkt pełnowymiarowy. Łagodna dla skóry, usuwa zanieczyszczenia, wygładza i uelastycznia. Cechuje ją lekka i jedwabista konsystencja. Można ją stosować do masek i kąpieli. Produkt 100% naturalny z najlepszej jakości surowca zgodnego z certyfikatem Ecocert. Kosztuje 23 zł.

2. Delawell — Czysty Olej Awokado 100% 30 ml

 
Jest to drugi produkt pełnowymiarowy. Działa na skórę zmiękczająco, nawilżająco i regenerująco. Jest świetnym przeciwutleniaczem. Stosuje się go w terapii podrażnień oraz problemów skórnych. Przeciwdziała starzeniu skóry, wygładza zmarszczki. Polecany do pielęgnacji skóry suchej, wrażliwej, problematycznej, z oznakami starzenia. Kosztuje 22 zł.

3. ETRE BELLE — wodoodporna kredka do oczu 

Jest to trzeci produkt pełnowymiarowy. Długo utrzymująca się, miękka kredka typu Eyeliner o kremowej konsystencji umożliwia idealne obrysowanie oczu od rana do wieczora. Kosztuje 38 zł.

4. Goldwell — Krem do stylizacji włosów Superego Structure Styling Cream


Jest to próbka. Wielozadaniowy krem do stylizacji włosów. Optycznie zwiększa ich objętość, nadaje im elastyczności i sprężystości. Dzięki składnikowi "SuperEgo", fryzurę w każdej chwili można poddać zabiegowi re-stylizacji. Kosmetyk należy nakładać na lekko wilgotne lub suche włosy. Kosztuje 57 zł za 75 ml.

5. Świt Pharma — EXCLUSIVE COSMETICS Skarpetki SPA dla stóp 


Jest to piąty produkt pełnowymiarowy. Innowacyjny produkt do profesjonalnej pielęgnacji stóp. Dzięki kompleksowi składników aktywnych, regeneruje i dobrze odżywia skórę stóp. Posiada właściwości dezodorujące i odświeżające. Wygładza, zmiękcza i nawilża suchy naskórek oraz działa antybakteryjnie. Kosztuje 15 zł.

6. Dove — kostka myjąca Beauty Cream Bar 100 g


Jest to szósty produkt pełnowymiarowy. Kremowa kostka Dove pomaga zachować właściwy poziom nawilżenia skóry, ukazując jej naturalną gładkość i prawdziwe piękno. Dzięki połączeniu delikatnych składników myjących i 1/4 kremu nawilżającego, kremowa kostka myjąca Dove nie wysusza skóry jak zwykłe mydło, pozostawiając na cały dzień uczucie gładkości i miękkości. Kosztuje 6 zł.

Zawartość tego pudełka nie oddaje w pełni hasła przewodniego "Girl on fire", niemniej jednak z chęcią przetestuję kosmetyki, które w nim znalazłam. Jeśli zainteresowałam kogoś boxem podaję link, pod którym można go kupić:

Dziękuję za poświęcony czas na przeczytanie tego wpisu i zapraszam na kolejne odsłony mojego bloga ;) 

poniedziałek, 16 marca 2015

"Zniszcz ten dziennik" odsłona 3



Znowu mamy poniedziałek i kolejne spotkanie z książką Keri Smith. Dzisiejszy wpis będzie krótki, ponieważ nasze zadania były bardzo proste — wszystkie oparte były na zabawie z gazetami. Jutro zapraszam na post poświęcony zawartości marcowego Shiny Box.

Zadanie 1:
Na rozgrzewkę wylosowałyśmy zadanie ze strony 159. 


Żeby wykonać to zadanie Karolinka poświęciła swojego "Świerszczyka". Strona, którą wkleiła jest ściśle związana z Internetem, a zakreślone słowa, to te, które z czymś jej się kojarzyły. W rezultacie mamy dwie bardzo kolorowe strony, które tak wyglądają:


Zadanie 2:
Drugie zadanie znajduje się na stronie 152.


Do wykonania tego polecenia wykorzystałyśmy gazety i ulotki reklamowe. Najwięcej czasu poświęciłyśmy na wyszukanie wyrazów czteroliterowych. Samo wklejanie było czystą przyjemnością. Efekt końcowy wygląda tak:


Zadanie 3:
Ostatnie zadanie znajduje się na stronie 85.


Wykonując to zadanie wykorzystałyśmy resztki ulotek reklamowych. Podział był tradycyjny: mama od czarnej roboty — wycinanie, a córcia od przyjemności — wklejanie. W ten sposób powstał mały misz-masz, który wygląda w ten sposób:


Tak wyglądają prace, które dzisiaj powstały. Na kolejne spotkanie z Keri Smith zapraszam w piątek, a jutro wracam z postem kosmetycznym.

niedziela, 15 marca 2015

Michèle Fitoussi "Helena Rubinstein. Kobieta, która wymyśliła piękno"

Z okładki:
"Zanim stała się słynną marką kosmetyczną, Helena Rubinstein wiodła inne życie. I to jakie, co za nieprawdopodobna przygoda!
Znaliśmy miliarderkę obwieszoną klejnotami, z portretów Dali’ego czy Picassa. Ta „cesarzowa piękna” zmieniła wizerunek kobiety podając jej lustro wiecznej młodości; była niesłychanie pracowita, z ogromną szybkością przemierzała naszą planetę, zatrzymując się zaledwie na chwilę w którymś ze swych wspaniałych domów – ale czy wiadomo, że ta „Hearst w spódnicy” była kiedyś skromną Polką?
Przyszła na świat w roku 1872 w żydowskiej dzielnicy Krakowa, była najstarszą z siedmiu sióstr, na tyle silną, że umiała przeciwstawić się konwenansom. Zawsze była wolna, potrafiła też narzucać swoją wizję. Od Australii, do której wyemigrowała w wieku 24 lat i w której była pionierką w dziedzinie pielęgnacji kosmetycznej, po Nowy Jork gdzie zmarła jako kosmopolityczna księżna w wieku 93 lat, życie Heleny Rubinstein toczyło się jak powieść-rzeka.
Powieść, w której pojawiają się wszystkie talenty tamtych czasów, od Poireta do Chanel, poprzez Louise de Vilmorin; to wspaniała saga, pełna giełdowych krachów, miłosnych tragedii, dramatów małżeńskich i utraconych klejnotów."
Michèle Fitoussi zabiera czytelnika w fascynującą podróż śladami Heleny Rubinstein. Znawcom tematu szeroko pojętej urody, pielęgnacji ciała nie trzeba przedstawiać tej postaci. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że znaczna część nabywców kosmetyków, poza kojarzeniem marek produktów, nic, albo prawie nic, nie wie, o ich twórcach. Kim była Helena Rubinstein? 
Madame, Cesarzowa piękna, bo takie przydomki przylgnęły do jej postaci, urodziła się w rodzinie polskich Żydów. Wraz z rodzicami i siostrami mieszkała na krakowskim Kazimierzu, gdzie jako Chaja marzyła o wielkim świecie. Już wtedy była uparta i nie zgadzała się na małżeństwo z podsyłanymi jej kandydatami. Matka nauczyła ją, że kobieta powinna dbać o siebie i nawilżać cerę kremem. Gdy Chaja, już jako Helena w wieku 24 lat opuszcza Polskę i wyjeżdża do Australii wiezie w walizce dwanaście słoiczków kremu do twarzy. Nie przypuszcza nawet, że podróż w nieznane będzie podróżą do zbudowania wielkiego imperium kosmetycznego. Ile siły musiała mieć w sobie ta niepozorna kobieta, żeby w czasach, w których obowiązkiem płci pięknej było zajmowanie się domem, a nie pracą, w których wszechobecny był antysemityzm, stać się prekursorką przemysłu kosmetycznego. Miała wszystko: piękne posiadłości na całym świecie, pękające w szwach szafy, biżuterię wartą miliony, dzieła sztuki, ale czy była szczęśliwa?
 
O ile w życiu zawodowym czuła się spełniona, o tyle życie prywatne kulało. Miała dwóch mężów i dwóch synów, jednak nie było dobrą żoną, ani matką. Podróże służbowe zajmowały jej dziesięć miesięcy w roku, cały czas praktycznie była nieobecna. Jej relacje zarówno z pracownikami, jak również z najbliższymi należały do trudnych. Zresztą ona sama była wielką sprzecznością. Z jednej strony była despotyczna, oschła, a z drugiej opiekuńcza, chętnie pomagała rodzinie i znajomym, którzy znajdowali się w ciężkiej sytuacji ( I i II wojna światowa).
 
Biografia Heleny Rubinstein to także fascynujące tło polityczno-historyczne i kulturowo-społeczne. Jej imperium kosmetyczne przetrwało dwie wojny światowe i Wielki Krach. Oczywiście, poniosła straty, jednak szybko doprowadziła firmę do dawnej świetności. W jej życiu pojawiały się znane nam dziś nazwiska (po części sama je wypromowała) np. Coco Chanel, Christian Dior, Pierre Cardin. W biografii Madame nie zabrakło również pisarzy i malarzy tamtych czasów. Kilka słów poświęca też Max Faktorowi, który początkowo specjalizuje się w makijażu filmowym, a który tak jak i ona jest Żydem polskiego pochodzenia.
 
Cesarzowa piękna wspomina swoich rywali w przemyśl kosmetycznym, w tym największą z nich - Elizabeth Arden. Obie prześcigają się w pomysłach, podkradają swoich pracowników, szpiegują.
 
Helena Rubinstein była prekursorką PR. Wiedziała dobrze, że aby coś sprzedać, trzeba to zareklamować. Początkowo za promocję odpowiedzialny był jej pierwszy mąż, potem rozbudowała dział marketingu. Kosmetyki Madame reklamowały największe aktorki tamtych czasów. Mało tego, Helena wprowadziła sprzedaż wysyłkową, jak również wymyśliła próbki produktów w formie gratisów.
 
Ta wielka kobieta zmarła w wieku 93 lat. Jej legenda jest cały czas żywa, a przemysł kosmetyczny, którego była prekursorką rozwija się po dziś dzień.
  
Kategoria: biografia
Liczba stron: 352 
Format: 155 x 235 mm

ISBN: 978-83-7758-270-1

piątek, 13 marca 2015

"To nie książka" odsłona 3


Witajcie! Dzisiaj na miłe zakończenie dnia przychodzę do Was z kolejnymi zadaniami z "To nie książka". Nasz egzemplarz powoli nabiera barw i objętości. A oto, co dzisiaj zrobiłyśmy.

Zadanie 1:
Polecenie ze strony 44. 


Ta instrukcja przypadła w udziale Karolince. Pomimo dużej liczby poleceń, poradziła sobie z nią doskonale ( dopiero teraz zauważyłam, że zadanie to dopasowało się do dnia 13 marca — 13 poleceń). W taki sposób Karolinka radziła sobie z instrukcją:


Wykonane zadanie wygląda w ten sposób:


Zadanie 2:
W udziale przypadło nam zadanie ze strony 84. 


W tym przypadku możemy mówić o ścisłej współpraca. Ja byłam od czarnej roboty — pisałam, a Karolinka dyktowała wyrazy i wybierała po jednym z każdej grupy. Może ktoś wykorzysta nasz pomysł na nowy produkt? Jesteście ciekawi, co nam wyszło z zabawy słowami? Odpowiedź na kolejnym zdjęciu.


Zadanie 3:
Ostatnie zadanie znajdowało się na stronie 192.


Do pracy przystąpiła Karolinka. Jej wizja świata równoległego jest baaardzo odmienna i zaskakująca. Zanim jednak pokażę efekt końcowy przedstawię mały kolaż z kolejnych etapów realizowania powziętego planu:


Moja kreatywność nie sięga tak głęboko, żebym mogła sobie wyobrazić świat równoległy w postaci portretu dziewczynki. Ale, jak to mówią, dzieci mają inny sposób postrzegania rzeczywistości — i dobrze, inaczej świat byłby nudny. A tak wygląda skończona praca:


Kolejna porcja kreatywności w poniedziałek. Razem z Karolinką, i prawdopodobnie z Mateuszkiem, zapraszamy ;)

czwartek, 12 marca 2015

Małgorzata Gutowska-Adamczyk "Cukiernia pod Amorem. Cieślakowie"

Z okładki:

"W drugim tomie bestsellerowej sagi Cukiernia Pod Amorem autorka przedstawia dalsze losy rodu Zajezierskich. Wraz z jedną z bohaterek wyrusza za ocean, znakomicie odmalowując życie polskich emigrantów na przełomie XIX i XX wieku. Na scenę wkracza również barwna rodzina Cieślaków. Poznamy półświatek złodziejaszków z warszawskiego Powiśla, a także artystyczne środowisko przedwojennych teatrów i kabaretów.
I tym razem nie zabraknie pięknych, zdecydowanych kobiet, przełomowych wydarzeń z dziejów Polski i świata oraz ekscytujących historii miłosnych."

Druga część sagi obejmuje losy rodu Zajezierskich na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Okres ten w historii Polski obfitował w przemiany polityczno-obyczajowo-społeczne, w które to, w umiejętny sposób, zostały wplecione losy bohaterów. Na plan pierwszy wysuwa się Grażyna Toroszyn — niesforna córka Kingi, która jest niejako synonimem "nowego". Ona łamie konwenanse, żyje własnym życiem, pokazuje, że aktorka nie znaczy kobieta lekkich obyczajów. Można powiedzieć, że jej postać zwiastuje koniec arystokracji, jako dominującej warstwy społecznej. Grażyna, znana jako Gina Weylen od najmłodszych lat chodziła swoimi ścieżkami. Realizowała swoje marzenia, nawet te, które mogłoby się wydawać były nie do zrealizowania. Chciała zostać aktorką i została, chciała stworzyć związek z ojcem koleżanki i to zrobiła, urodziła dziecko, ale nie wyszła za mąż za jego ojca. Była też osobą skromną. Pomimo sławy i wielkich pieniędzy nie uderzyła jej do głowy przysłowiowa woda sodowa. Dzięki Grażynie poznajemy świat artystyczny dwudziestolecia wojennego z jego przedstawicielami, których znamy chociażby z lekcji języka polskiego. Chłoniemy również atmosferę licznie działających wówczas kabaretów.

Autorka pokazuje przede wszystkim "ludzi sukcesu". Udowadnia, że można zmienić swoje życie — wystarczy tylko mieć trochę sprytu, trochę znać się na ekonomii oraz stłumić w sobie obawy przed nieznanym. W ten sposób zrealizowała swoje marzenia Gina. Tak samo postąpił przedstawiciel drugiej rodziny, tytułowy Cieślak. Rodzina Mariana wywodziła się z półświatka złodziejaszków z warszawskiego Powiśla. Marian dzięki sprytowi poślubił pannę z dobrego domu, tym samym awansował w hierarchii społecznej. Cieślak był dobrym obserwatorem, dlatego firma, którą założył — korporacja taksówek — przynosiła duże zyski.

Wraz z Paulem, nieślubnym synem Tomasza Zajezierskiego, poznajemy życie polskiej emigracji w Ameryce; podążając za nim szlakiem wojennym widzimy bezsens pierwszej wojny światowej; wraz z nim przebywamy ciężką i długą drogę powrotną do wolnej Polski, ukochanego kraju jego matki.

Część historyczna jest bogata w treść, napisana z wielkim rozmachem. Czyta się ją szybko i przyjemnie. Brakuje mi tu odniesień do współczesności, bo te które się pojawiają są bardzo krótkie, wręcz powiedziałabym, że są one nic nieznaczącym przerywnikiem wprowadzonym po to, aby czytelnik nie zapomniał o dwutorowej narracji. Dzięki temu opisywana historia jest spójna, nie wybija czytelnika z rytmu, sprawia, że nie trzeba pilnować, w którym momencie następuje przeskok w czasie. Mi osobiście brakowało Igi, jej śledztwa i cukierni pachnącej jagodziankami.

Przede mną leży otwarta trzecia część sagi. Mam wrażenie, że w przypadku tego tomu ciężar narracji został przerzucony na czasy współczesne. A jak faktycznie będzie przekonam się wkrótce.   

Kategoria: literatura piękna
Liczba stron: 472  
Format: 135 x 204 mm
ISBN: 978-83-10-11822-6

poniedziałek, 9 marca 2015

Mascara Benefit Cosmetics — they`re Real! oraz nowe produkty do testowania


Witajcie na moim blogu. Dzisiaj pojawia się zapowiedziany wczoraj wpis dotyczący maskary marki Benefit Cosmetics. Pokażę Wam również, co dostałam do testowania.

Mascarę Benefit Cosmetics — they`re Real! otrzymałam w walentynkowym pudełku beGlossy.


Jak ten produkt opisuje producent?

Super trwała maskara wydłużająca, podkręcająca i pogrubiająca rzęsy! Wyjątkowa silikonowa szczoteczka, będąca połączeniem standardowej szczotki z krótkimi i długimi igiełkami, dokładnie pokrywa tuszem wszystkie rzęsy, wydłuża je i podkreśla. Zaokrąglona końcówka świetnie maluje nawet najkrótsze rzęsy, podnosi je od nasady aż po końce.
Według testów konsumenckich tusz daje:


  • 94% wydłużenia i objętości,
  • 90% podkręcenia,
  • 94% uniesienia,
  • 100% trwałości efektu.

Test i moja opinia:

Na wstępie chcę zaznaczyć, że jest to moja subiektywna ocena. Napiszę Wam, w jaki sposób testowany produkt sprawdził się u mnie, ale zdaję sobie sprawę, że są osoby, które tę maskarę oceniają w inny sposób. Ja to szanuję i proszę o uszanowanie mojej opinii. Tusz ten ma pewnie tylu zwolenniku, co i przeciwników. O dziwo, to co dla jednych zasługuje na pochwałę i wyróżnienie, dla drugich jest koszmarem. Zanim przejdę do testu i pokazania, jak ten tusz sprawował się na moich oczach, napiszę co nieco o szczoteczce. Jest ona silikonowa,  posiada liczne długie i krótkie igiełki, które naprawdę mogą zrobić krzywdę.


Szczoteczka zakończona jest nastroszonym kółkiem; swoim wyglądem przypomina maczugę. Jej wadą jest to, że nabiera za dużo tuszu. Dzięki specyficznej budowie pogrubia, rozczesuje i lekko podkręca rzęsy, jednak ze względu na dziwną właściwość maskary nie robi tego od razu. Jak będziecie mogły i mogli zauważyć moje rzęsy nie są idealnie pokryte preparatem, chociaż z każdym kolejnym nałożeniem zmienia się gęstość tuszu i wygląda to znacznie lepiej niż jeszcze cztery aplikacje wcześniej. Kolor tuszu jest niesamowity — głęboka czerń. 
Przejdźmy do meritum. Test zaczęłam o godzinie 10.00. Tak wyglądają moje niepomalowane rzęsy.

;
   
Jak możecie zauważyć są one dosyć małe i nieciekawe. Po nałożeniu tuszu na jedno oko widać dużą zmianę.

   
A tak wyglądają oczy z wytuszowanymi rzęsami:


Niestety, jak widać na załączonym obrazku tusz nie jest idealny. Mój zachwyt wydłużeniem i pogrubieniem ostudziły grudki, które miejscami spowodowały nieestetyczne zlepienie się rzęs. Po całym dniu, o godzinie 21.00 moje rzęsy prezentowały się w taki oto sposób:




Jak widać na załączonych zdjęciach tusz po całym dniu trzyma się dobrze; nie skruszył się ani nie odbił na powiekach. Byłby idealny, gdyby nie problemy z jego aplikacją. Jego trwałość jest widoczna podczas demakijażu — nie jest to produkt wodoodporny, jednak usunięcie go z rzęs nie jest łatwym zadaniem. 


 Została nam ostatnia kwestia — cena. Mascara they`re Real! kosztuje około 120 zł za 8,5 g. Tusz ten jest produktem z górnej półki, ale czy wartuje swojej ceny? Osobiście uważam, że wydając takie pieniądze powinniśmy dostać produkt idealny, który w 100% będzie spełniał nasze oczekiwania. 
Na koniec pokażę Wam, co dostałam do zaopiniowania. 
Pierwszy raz załapałam się do testowania produktu w Klubie Ekspertek ofemin.
Biorę udział w testowaniu nowego antyperspirantu marki Garnier.


Niebawem na moim blogu pojawi się opinia o tym produkcie. Jeśli byłby ktoś zainteresowany testowaniem regenerującego zestawu do włosów Argan + Keratin marki La Luxe Paris, to odsyłam na stronę ofemin pl., gdzie właśnie ruszyły zapisy. Do rozdania jest 30 zestawów. Klik

Dzisiaj dostałam również do przetestowania (a zdążyłam już zapomnieć, że się zgłosiłam) nowe płatki owsiane NesVita.


Można było wybrać sobie zestaw smakowy spośród dwóch zaproponowanych. Ja wybrałam: truskawkę, wiśnię, czerwone owoce i jabłko z cynamonem. Nie wiem, czy będzie mi dane spróbować, bo mam w domu dwójkę chętnych do zjedzenia tych płatków owsianych, ale mam nadzieję, że podzielą się z mamą ;)
 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...