sobota, 29 października 2016

Wiesława Bancarzewska "Powrót do Nałęczowa"


Opis książki
"Anna zawsze czuła się mocno związana z babcią, ciotkami i rodzicami. Niestety, wszyscy już odeszli. Pozostały jej jedynie stare zdjęcia, wspomnienia i pamiątki po krewnych. Pewnego dnia otrzymuje niezwykłą szansę na sentymentalną wyprawę do rodzinnego Nałęczowa. Wkrótce się przekona, jak niebezpieczne są takie podróże… dla serca.

Powrót do Nałęczowa to barwna opowieść o miłości, sile rodzinnych więzi i świecie, który odszedł bezpowrotnie. Autorka sugestywnie kreśli obraz dawnego Nałęczowa – jego urokliwych willi, intrygujących mieszkańców, malowniczej okolicy. Przede wszystkim jednak przypomina o wadze międzyludzkich relacji, tęsknocie za ciepłem domowego ogniska, spokojem i prostotą."

Kiedy w księgarni zobaczyłam okładkę debiutanckiej książki Wiesławy Bancarzewskiej wiedziałam, że muszę ją kupić. Tak też zrobiłam i nie zawiodłam się. Skromna, a zarazem piękna kobieta rodem z lat 30-tych XX wieku, która widnieje na okładce "Powrotu do Nałęczowa", zaprasza nas w podróż w czasie.

Główna bohaterka to Anna Duszkowska — kobieta 42-letnia, uznany tłumacz przysięgły. Od 7 lat jest związana z Bartkiem, którego spotkała przy grobie swoich rodziców. Wydawałoby się, że układ, w którym znajdują się jest idealny: każde z nich ma swoje mieszkanie, bo tak im wygodniej. Nie mają dzieci, bo jest jeszcze na nie czas. Anna powinna być szczęśliwa, ale czy tak jest naprawdę? Zawsze była bardzo blisko związana z rodziną. Jednak, z racji tego, że była późnym dzieckiem (gdy urodziła się jej rodzice dobiegali już 50 lat), wcześnie musiała się z nimi pożegnać. Nie żyły też jej ukochane babcie i ciotki. Ich twarze ogląda tylko na fotografiach i ciepło wspomina rodzinne zjazdy w Nałęczowie.

Jakie jest jej zdziwienie, gdy pewnego dnia przenosi się w czasie. Oto jest rok 1932, a ona znajduje się w ukochanym Nałęczowie. Początkowe wahanie, czy aby nie zwariowała?, zostaje zwalczone przez pokusę spędzenia czasu z rodziną. Wynajmuje pokój u swojej babki, 40-letniej Zofii Leśniak, która po śmierci męża wychowuje pięć córek (w tym Stasię — matkę Anny, która obecnie ma 10 lat). Duszkowska, która swobodnie przemieszcza się z roku 2011 do roku 1932 i odwrotnie, zauważa, że o ile czas w Nałęczowie upływa, o tyle w jej toruńskim mieszkaniu zatrzymał się.

Zaopatrzona w potrzebną wiedzę na temat życia w latach 30-tych XX wieku, Anna wyrusza na spotkanie ze swoimi bliskimi. Widzi, jak wielką miłością obdarzają się jej najbliżsi. Jakim są dla siebie wsparciem. Jak w domu, w którym jest biednie, bije ciepło i serdeczność od jego mieszkańców. Babcia Zosia, zdziwiona początkowo zbyt poufałym zachowaniem swojej letniczki, z czasem zaczyna ją traktować, jak członka rodziny. Tak samo robią jej córki.

Duszkowska poznaje też kuracjuszy Marzanny. Jej uwagę zwraca w szczególności Aleksander Obrycki, zarządca majątku Gibowskich. Olkowi również podoba się "dziwna", aczkolwiek sympatyczna sąsiadka. Do grona adoratorów dołącza też Maks Rajski, który przyjechał do Nałęczowa ze swoją zdziwaczałą ciotką (szukała dla siebie cmentarza, na którym pochowano by ją w sąsiedztwie znakomitych osobistości). Anna zaczyna porównywać Bartka z Olkiem, na korzyść tego drugiego. Podejmuje ważną decyzję: kończy swój związek z 2011 roku, bo jej serce mocno bije dla Aleksandra.

Główną bohaterkę męczy i nudzi życie w XXI wieku. Denerwuje ją pośpiech, rozmowy ludzi. Wraca zazwyczaj po to, aby zabrać rzeczy, za pomocą których mogłaby pomóc (np. lekarstwa). W XXI wieku korzysta również z usług lekarskich, fryzjerskich. Pomimo tego, że są aspekty życia w latach 30-tych, z którymi się nie zgadza, pomimo swojej wiedzy na temat zbliżającego się wybuchu II wojny światowej, to właśnie w tym okresie czuje się najlepiej. To właśnie tu uświadomiła sobie, że największą wartością jest rodzina. A ciągłość tej rodzinie zapewniają dzieci.

Wielką zaletą tej książki jest opis realiów życia w przedwojennej Polsce (Nałęczów, Innowrocław). Poznajemy zarówno topografię, jak i podział społeczeństwa polskiego. Dowiadujemy się, kto komu mógł podać rękę na powitanie, a komu nie i dlaczego. Jednak ważniejsze jest przesłanie, jakie niesie nam "Powrót do Nałęczowa", bo jest to przede wszystkim powieść o powrocie do swoich korzeni. Powieść o nabraniu dystansu do konsumpcyjnego stylu życia. Powieść o dojrzewaniu do podjęcia ważnych decyzji.

Co zrobi Anna? Które czasy wybierze? Jak wyglądało życie w Polsce w latach 30-tych XX wieku? Odpowiedzi na te pytania można znaleźć w cudownej książce Wiesławy Bancarzewskiej "Powrót do Nałęczowa". Dzięki niej na wiele godzin można "wsiąknąć" w cudowną atmosferę czasów, które odeszły bezpowrotnie.  

Kategoria: Literatura piękna
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 448
ISBN: 978-83-10-12384-8  
 

wtorek, 25 października 2016

Domowy ser żółty


W mojej kuchni na stałe zagościła wędlina robiona w szynkowarze, dlatego dla odmiany postanowiłam zrobić żółty ser. Już kiedyś go robiłam, ale jego konsystencja bardziej przypominała serek topiony. Tym razem wybrałam przepis TUTAJ, z którego na 100% miał wyjść żółty ser i rzeczywiście, tak się stało. Ser przygotowałam w thermomixie, bo tak jest szybciej i prościej, jednak można go przygotować w sposób tradycyjny.

Składniki: 
1 l mleka 3,2%
1 kg twarogu tłustego, pokruszonego na małe kawałki
100 g masła
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka sody spożywczej
2 żółtka

Wykonanie:
Do naczynia miksującego wlewamy mleko, gotujemy 7 min/90 C/obr.2. Dodajemy twaróg, gotujemy 7min/90C/obr.2, przekładamy do koszyczka i odcedzamy z serwatki. Do nieumytego naczynia miksującego wkładamy masło, podgrzewamy 3min/50C/obr.2. Dodajemy odcedzony ser, podgrzewamy 6min/90C/obr.2. Dodajemy pozostałe składniki, podgrzewamy 2min/90C/obr.2. Przekładamy do przygotowanych pojemników (można dodać przeróżne dodatki, np. suszone pomidory, pieprz cayenne, czarnuszkę, kminek, bazylię, orzechy, paprykę w proszku). Odstawiamy do ostygnięcia i wstawiamy do lodówki. Masa wystarczyła mi na zrobienie 3 małych pojemników sera. Do pierwszej masy dodałam czarnuszkę, do drugiej kminek, a do trzeciej słodką paprykę wymieszaną z majerankiem. Jeśli ktoś nie lubi w serze dodatków, może spokojnie zrobić w wersji naturalnej. 

Smacznego! 


niedziela, 23 października 2016

Papka na infekcje i wzmocnienie odporności


Jesień to sezon na przeziębienia, grypy i inne infekcje. Co wtedy robimy? Kierujemy swoje kroki do apteki lub ratujemy się domowymi sposobami. Nie ma nic prostszego od zrobienia słoika specyfiku, który nie tylko pomoże nam w przeziębieniu, ale również wzmocni naszą odporność. Przepis na papkę, którą wykonujemy w thermomixie znalazłam w przepisowni

Składniki:
3 cm imbiru
2 cytryny
150 g naturalnego miodu 

Wykonanie:
Do naczynia miksującego wrzucamy obrany, pokrojony na mniejsze kawałki imbir i miksujemy 5s/obroty 10. Kopystką zgarniamy imbir ze ścianek. Cytryny obieramy ze skóry, usuwamy pestki i wkładamy do naczynia miksującego. Dodajemy miód i miksujemy 30 s/obroty 10. Słoiczek z papką przechowujemy w lodówce maksymalnie miesiąc. 
Sugerowane stosowanie: zapobiegawczo i na wzmocnienie odporności — jedna łyżeczka dziennie, w przypadku infekcji — 2-3 łyżeczki dziennie.


 

piątek, 21 października 2016

Born to Bio — delikatny płyn do demakijażu oczu, twarzy i ust


Tak się ostatnio złożyło, że lubię dwufazowe płyny do demakijażu. Nie przeszkadza mi to, że zostawiają tłusty film, ponieważ stosuję je na wieczór. W moje ręce trafił płyn marki Born to Bio, który pozbawiony jest parabenów, slsów, sztucznych barwników i silikonów. Jednym słowem — produkt naturalny. Co sądzę na jego temat? Czy sprawdził się u mnie? 

Co o nim pisze producent?
Płyn przeznaczony do pielęgnacji każdego rodzaju skóry, zwłaszcza dla skóry wrażliwej, podrażnionej i zaczerwienionej. Jego delikatna formuła z ekstraktem z kwiatu oraz owocu marakui jest niezwykle łagodna w kontakcie ze skórą. Kompozycja aktywnych składników pomaga natomiast usuwać makijaż wodoodporny.

Moja opinia
Płyn zamknięty jest w plastykowej, przezroczystej butelce o pojemności 200 ml. Zamknięcie typu "klik" dobrze trzyma, ale zabezpieczenia wieczka pomału się odrywają. 

 
Naklejka, na której znajdują się wszelkie informacje, w trakcie używania, zaczyna wyglądać bardzo nieestetycznie: odkleja się od butelki, a napisy w języku polskim całkowicie się zmazały. 




Płyn ma dwufazową formułę: górna, cięższa warstwa jest bezbarwna natomiast dolna warstwa ma delikatny, niebieski kolor. Produkt ma bardzo delikatny zapach. Kosmetyk świetnie radzi sobie z makijażem wodoodpornym. Wystarczy nalać niewielką ilość płynu na wacik, chwilę przytrzymać na powiece i delikatnym ruchem ściągnąć tusz. Jak już wspominałam, na twarzy pozostawia tłusty film, dlatego produkt ten nie sprawdzi się u osób, które nie lubią uczucia lepkości. Płyn nie wywołuje żadnych reakcji alergicznych. Po jego zastosowaniu nie czułam pieczenia ani nie miałam zaczerwienionych oczu. Jestem zadowolona z działania tego płynu, ale ze względu na kiepskie wykonanie opakowania, nie kupię go ponownie. Nie wydam około 30 zł po to, żeby opakowanie drażniło moje oko i psuło estetykę wnętrza.

czwartek, 20 października 2016

Owsiane bułki z czarnuszką


Moje pierwsze bułki z wykorzystaniem mąki owsianej uważam za udane. Dodatek czarnuszki wprowadza element pikanterii, która nie wszystkim będzie odpowiadała. Swoje bułki przygotowałam w thermomixie, ale ciasto można też wyrobić tradycyjnie. Ze względu na dzieci do części ciasta nie dodałam czarnuszki. Jedna i druga wersja smakuje wyśmienicie. 
 
Składniki:
1/2 kg mąki owsianej
7 dag suchych drożdży
3 łyżki oliwy
10 dag soli
1 jajko
150 ml letniego mleka
150 ml letniej wody
2 duże łyżki czarnuszki

Dodatkowo na wierzch bułek:
1 jajko
czarnuszka do posypania

Wykonanie:
Wszystkie składniki wkładamy do naczynia miksującego i wyrabiamy 2 minuty/Interwał. Wyrobione ciasto przykrywamy i odstawiamy w ciepłe miejsce na 1 godzinę. Po tym czasie krótko wyrabiamy i formujemy wałek. Odcinamy 5 cm kawałki i układamy je na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Przykrywamy ściereczką i odstawiamy na 50 minut do wyrośnięcia. Bułki smarujemy rozmąconym jajkiem i posypujemy czarnuszką. Pieczemy około 20 minut w piekarniku nagrzanym do 190 stopni Celsjusza. Wyjmujemy i studzimy na kratce. 

Smacznego!







 

piątek, 14 października 2016

Michelle Cohen Corasanti "Drzewo migdałowe"


Opis książki:
"Młody Palestyńczyk – Ahmad – żyje ze świadomością, że nie jest w stanie wygrać z logiką okrutnej wojny. Dorasta w środowisku przesiąkniętym strachem przed utratą domu, pracy albo życia. Najgorsza jest jednak obawa o bliskich. Nie wiadomo, co przyniesie jutro. W dwunaste urodziny Ahmad staje twarzą w twarz z najgorszymi widmami. Siostra traci życie, ojciec z jego winy trafia do więzienia, izraelskie wojsko konfiskuje dom, a ukochany brat pała żądzą zemsty, która może go doprowadzić tylko do zguby. Ahmad musi się zaopiekować skrzywdzoną rodziną i odnaleźć lepszą przyszłość dla siebie. Obdarowany cudownym umysłem, zdolnym przełamać wszelkie matematyczne granice, chce dać nadzieję sobie, swoim bliskim i udręczonej ojczyźnie."

Do przeczytania "Drzewa migdałowego" zachęciła mnie piękna okładka. Na szczęście, na okładce nie skończyło się. Okazało się, że treść książki jest również fascynująca i aż trudno uwierzyć, że wyszła spod pióra debiutantki.

Na fabułę składa się historia życia młodego Palestyńczyka Ahmada, w tle toczy się konflikt palestyńsko-izraelski. Główny bohater ma umysł ścisły, uwielbia matematykę, fascynuje się fizyką. Wydawać by się mogło, że talent ten zostanie zmarnowany, jednak nikt nie wie, co los mu pisze. Jedna noc zaważyła na życiu i tak już okaleczonej rodziny. Ojciec został aresztowany, po czym trafiał do ciężkiego więzienia. Uznano go za terrorystę. 12-letni Ahmad musiał przejąć na siebie obowiązki głowy rodziny. Przestał chodzić do szkoły, bo musiał utrzymać rodzinę. Po pracy uczył go nauczyciel, który już dawno zauważył w nim pewien potencjał. Za jego namową, Ahmad postanowił zawalczyć o stypendium naukowe. Ta chwila i ta decyzja zmieniła życie Ahmada i jego rodziny.

Autorka dużo miejsca poświęciła konfliktowi izraelsko-palestyńskiego. Pokazała, że nienawiść wznieca nienawiść, jednak możliwe jest zwalczanie zła dobrem. Orędownikiem dobra był ojciec bohatera Baba. Pomimo tego, że doświadczył zła ze strony Izraelczyków nie żywił do nich urazy. On jako pierwszy i chyba jedyny z rodziny z radością przyjął wiadomość o ślubie Ahmada z Norą, Żydówką. Postawę taką z powodzeniem zaszczepił w Ahmadzie. Niestety, jego żona i młodszy syn Abbas żyli nienawiścią do narodu żydowskiego. Powieść ta pokazuje również, jak wyraźne są różnice pomiędzy mentalnością Palestyńczyków żyjących w mieście, a tych mieszkających w wioskach położonych w głębi kraju. Wreszcie to, że przedstawiciele dwóch zwalczających się narodów wspólną pracą mogą dokonać wielkich rzeczy.
 

Kategoria: Literatura współczesna
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Liczba stron: 392
ISBN: 9788379241941
 

piątek, 7 października 2016

Amélie Nothomb "Zbrodnia hrabiego Neville'a"


"Znana z ekscentrycznych nakryć głowy i krótkich, ale mocnych thrillerów, bestsellerowej belgijskiej pisarki Amélie Nothomb powraca!
Nastoletnia córka hrabiego Henri’ego Neville’a, crème de la crème arystokracji belgijskiej, o imieniu Sérieuse (Poważna), ucieka z domu. Hrabia odnajduje ją u wróżki. Ta oznajmia mu, że wkrótce, w czasie słynnego w całej okolicy garden-party Neville zabije jednego z zaproszonych gości. Ma to być ostatnie  przyjęcie w posiadłości hrabiego, gdyż ten bankrutuje. Nasz bohater nie zastanawia się jednak czy w związku z przepowiednią, odwołać garden-party. Sprawdza jedynie, kogo z zaproszonych gości szczególnie nie lubi. Tych osób jest 25… W podjęciu decyzji ojcu pomoże córka, która słyszała przepowiednię.
Czy na mające nastąpić morderstwo będzie miała wpływ dramatyczna przeszłość Neville’a? A może rozwiązanie tajemnicy czai się w mrocznych murach posiadłości hrabiego lub w jego małżeństwie? Kto straci życie podczas krwawego garden-party?
Amélie Nothomb w najlepszej formie czyli kryminalna tajemnica, okraszona szczyptą psychozy, doprawiona łyżką sarkazmu i garścią czarnego humoru. Słowem – doskonała rozrywka!"

Amélie Nothomb to belgijska pisarka tworząca w języku francuskim. Od 1992 roku regularnie każdego roku wydawane są jej powieści. Jak sama podkreśla, codziennie pisze przez cztery godziny i dzięki temu więcej tworzy niż publikuje. Jest zafascynowana brzydotą, w którą przyodziewa swoje postacie. Jej powieści są oryginalne, a zarazem fascynujące.

"Zbrodnia hrabiego Neville'a" to krótka powieść — objętość jak na ten gatunek mocno zaskakuje, która określana jest jako thriller, kryminał, ale nie do końca jest to zgodne z prawdą. Dla mnie są to bardziej psychologiczne aspekty posiadania pewnej wiedzy, strumień świadomości.
Mamy tytułowego bohatera, który przypadkowo dowiaduje się, że na przyjęciu, które wydaje za miesiąc, zabije człowieka, na dodatek nie poniesie z tego tytułu żadnych konsekwencji. Co robi hrabia? Najpierw jest oburzony, a potem zaczyna rozważać, kogo ma zabić, bo przecież przepowiednia jest od tego, żeby się sprawdziła. Dowiaduje się, czy w przeszłości były przypadki takich zabójstw, w końcu na prośbę córki postanawia ją zabić. Czy dokona tej zbrodni? Tego dowiecie się z lektury powieści Amelie Nothomb.

Fabuła oparta jest, jak już wspominałam, na rozważaniach hrabiego Nerville'a. Nie ma dynamicznych zwrotów akcji, a nawet powiedziałabym, że nic się nie dzieje. Mimo to, powieść czyta się szybko i przyjemnie. 

Jeśli szukacie książki, która was rozbawi i zaciekawi, która dostarczy wam niezapomnianych przeżyć, a którą jednocześnie nie czyta się za długo, to sięgnijcie po powieść Amélie Nothomb, bo naprawdę warto!

Kategoria: kryminał, sensacja, thriller
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 112
ISBN: 978-83-08-06107-7
 

sobota, 1 października 2016

Projekt denko — wrzesień 2016 rok



Kolejny miesiąc za nami, kolejny projekt denko przed nami. Zapraszam ;)
 

1. Włosy


Balea Professional — locking styling cream
Świetny, ale mało wydajny krem do stylizacji kręconych włosów. Bardzo go lubię, bo podkreśla loki, ale ich nie skleja i nie obciąża. Często do niego wracam i nie zamierzam z niego szybko rezygnować. 

Delia Cosmetics — Multifunkcyjna maska z olejem arganowym do włosów kręconych
Mimo wielu negatywnych opinii na temat tego produktu, w myśl zasady, że na każdego działa coś innego, postanowiłam zaryzykować i wypróbować tę maskę. O dziwo, na moich włosach sprawdziła się idealnie. Włosy były miękkie w dotyku, łatwo się rozczesywały i nie puszyły się. Przeszkadzał  mi trochę zapach maski, ale z tego względu, że nie jest to produkt codziennego użytku, nie spowodował u mnie chęci zaprzestania jej stosowania. Obecnie mam inny produkt tego typu i chcę wypróbować jedną konkretną maskę, ale do multifunkcyjnej maski na pewno wrócę.

Marion — Satynowe mleczko do kręconych włosów
Tym razem okażę się nudna i monotematyczna, ale ten produkt pojawia się u mnie regularnie. Można o nim przeczytać chociażby TUTAJ. Nadal uważam, że jest jednym z lepszych produktów do moich włosów.

2. Ciało


Le Petit Marseillais — Mleczko nawilżające do bardzo suchej skóry
Wydajny produkt o bardzo przyjemnym zapachu. Lekka konsystencja sprawiała, że aplikacja była bardzo łatwa — dobrze się rozprowadzał i szybko wchłaniał. Pozostawiał skórę przyjemnie nawilżoną, gładką i miłą w dotyku. Często wracam do kosmetyków LPM, ale za każdym razem wybieram inną wersję zapachową, dlatego nie wiem, czy akurat ta konkretna wersja jeszcze u mnie zagości.

Balea — Kremowy żel pod prysznic o zapachu arbuza
Tanie, wydajne, dobrze pieniące się i pięknie pachnące żele Balea na stałe zagościły w mojej łazience. Aktualnie używam innej wersji zapachowej.

3. Twarz


Bandi — Krem z kwasem migdałowym i polihydroksykwasami
Produkt z wyższej półki cenowej, który całkowicie nie przypadł mi do gustu. Na pewno do niego nie wrócę.

Pharmaceris — Krem z 10% kwasem migdałowym na noc
Ciekawy dermokosmetyk apteczny, ale ze względu na to, że mam swoje ulubione kremy z Biodermy, ten na pewno nie zagości na stałe na mojej półce. Niemniej jednak będę o nim pamiętała, gdy z jakichś względów będę szukała zamiennika dla Biodermy

4. Maybelline — Tusz do rzęs lash sensational 


Był to tusz, co do którego miałam i mam mieszane uczucia. Nie osypywał się, długo utrzymywał się na rzęsach, ale... no właśnie, mam duże ale, co do jego konsystencji. Na początku był zbyt lejący, co powodowało, że źle się malowało rzęsy. Po jakimś czasie zgęstniał niemiłosiernie i zostawiał brzydkie grudki na rzęsach. Uważam, że jest mnóstwo lepszych produktów tego typu na rynku, dlatego do tego nie wrócę.

5. Gaj oliwny — organiczne masło shea nierafinowane


Świetny produkt o wszechstronnym zastosowaniu. Jestem nim oczarowana. Więcej na jego temat napisałam TUTAJ.  

Na kolejne denko zapraszam za miesiąc ;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...